Jak już kiedyś wspominałam, przygotowania rozpoczęliśmy w lutym, czyli 6 miesięcy przed ślubem.
W sumie nie jest to zbyt wiele czasu, ale wiem też, że niektórzy mają go jeszcze mniej. Są jednak też takie pary, które do wesela przygotowują się dwa-trzy lata. Mówię tu o weselu, bo takie formalne przygotowania do ślubu wystarczy zorganizować kilka miesięcy przed wybraną datą.
Nie wiem, czy już Wam kiedyś wspominałam, ale na samym początku, planowaliśmy ślub na czerwiec 2018. Głównie dlatego, że baliśmy się o finanse. Jak się jednak okazało, udało nam się wszystko ogarnąć i 4.08.2017 (!) byliśmy już mężem i żoną :) Cieszę się, że się zdecydowaliśmy na wcześniejszą datę i nie czekaliśmy kolejnego roku. Nie będę tu pisała, dlaczego zdecydowaliśmy się na to przyspieszenie. Powodów było kilka, ale były to powody moje i Rafała i tak też zostanie.
Ale teraz czas przejść do tego, co jest głównym tematem tego wpisu. Czy po kilku miesiącach, może nawet latach przygotowań coś może pójść nie tak? Z naszego doświadczenia mogę Wam powiedzieć - wszystko może pójść nie tak! Coś możecie ominąć, o czymś zapomnieć, niespodzianek może być sporo. W 2020 i 2021 wiele planów pokrzyżowała pandemia. A jak to było u nas?
- Zaczęło się od ślubnych zaproszeń robionych na zamówienie. Miały być piękne, błyszczące, wypełnione treścią, nazwiskami gości itp. Odebraliśmy zaproszenia z błędami, brudne (!) i krzywo wycięte. Tak naprawdę każde zaproszenie wyglądało inaczej i więcej niż połowa miała defekty. Dość znana firma, która się tym zajmowała, nie chciała przyjąć reklamacji i w ogóle robili straszne problemy. Na szczęście koniec końców, udało mi się odzyskać pieniądze. Szkoda tylko, że trzeba było ich nastraszyć i przestać być miłym. Zaproszenia, które otrzymali nasi goście wybierane były chyba miesiąc przed ich rozesłaniem/rozdawaniem gościom. Były prostsze, bez żadnych kombinacji i efektów specjalnych. Dziś uważam, że był to najlepszy wybór. Czasem mniej, znaczy więcej :)
- Na trzy tygodnie przed ślubem bardzo bliskie nam osoby straciły członka rodziny i pogrążyły się w żałobie. Na pewno nie był to dla nich łatwy czas. Tak naprawdę nas też ta sytuacja dotknęła, bo chcieliśmy, by w tym ważnym dla nas dniu, towarzyszyli nam nasi bliscy. Dziś jestem bardzo wdzięczna, że byli z nami, choć na pewno nie było to proste.
- Dość trudną sprawą, z jaką musieliśmy się zmierzyć było odpowiednie zaplanowanie kto, gdzie będzie siedział na sali weselnej. My sami uważaliśmy, że nie będzie z tym problemu. Jak się jednak okazało, zdarzyło się, że niektórzy do nas dzwonili, pisali lub mówili podczas odbierania zaproszeń jak, z kim i gdzie chcą siedzieć! Rozumiem, można coś zasugerować, ale nie grozić, że się nie przyjedzie.
A tak też się niestety zdarzyło. Tak naprawdę, jeszcze miesiąc przed ślubem, nie wiedzieliśmy, czy niektóre osoby się pojawią. Do dziś uważam, że było to dość niestosowne z ich strony, a dla nas po prostu przykre. Ostatecznie wszystko wyszło dobrze, nie zauważyłam, by podczas wesela były jakieś spięcia :)
A tak też się niestety zdarzyło. Tak naprawdę, jeszcze miesiąc przed ślubem, nie wiedzieliśmy, czy niektóre osoby się pojawią. Do dziś uważam, że było to dość niestosowne z ich strony, a dla nas po prostu przykre. Ostatecznie wszystko wyszło dobrze, nie zauważyłam, by podczas wesela były jakieś spięcia :)
- Ślub i wesele organizowaliśmy ok. 200 km od naszego miejsca zamieszkania, bo w moich rodzinnych stronach. Wiele spraw załatwialiśmy więc na odległość - przez telefon czy internet. Oczywiście, jeździliśmy też na miejsce, ustalać pewne sprawy, ale nie wszystko udało się tak zrobić.
Mąż wymarzył sobie, żeby do ślubu jechać Jaguarem. Był to jeden z pomysłów, ale ostatecznie na ten samochód się zdecydował. Znaleźliśmy taki, który nam odpowiadał w miarę rozsądnej cenie. Chcieliśmy go obejrzeć podczas jednego z pobytów u rodziców, ale Pan u którego zamówiliśmy auto przestał odpisywać na wiadomości, nie odbierał telefonu i w ogóle kontakt się urwał. Do ślubu zostało dwa tygodnie, więc nie ukrywam, że było trochę nerwów. Tym bardziej, że wpłacona była zaliczka i po prostu zależało nam na tym samochodzie. Na szczęście, okazało się, że właściciel był za granicą i z różnych powodów, nie mógł się z nami skontaktować. Wymarzone auto Rafała, zobaczyliśmy w dniu ślubu i wszystkie nerwy okazały się zupełnie niepotrzebne. Samochód był delikatnie przystrojony, wyposażony w schłodzoną wodę dla nas i dla świadków oraz z przemiłym właścicielem, który złożył nam życzenia i rozmawiał z nami jak nasz dobry znajomy przez całą drogę na salę weselną. Jedyne czego do dziś żałujemy to to, że nie pojechaliśmy gdzieś dalej, nie zrobiliśmy więcej zdjęć itp. Samochód wynajęty mieliśmy na cały dzień, a tak naprawdę po przyjeździe na salę weselną, powiedzieliśmy kierowcy, że może odjechać... Dziś pewnie zrobilibyśmy nieco inaczej ;)
- Dzień przed ślubem, tuż po zrobieniu paznokci u kosmetyczki, o mało nie wylądowałam... w szpitalu. Podczas otwierania jednego z leków, w szklanej ampułce, rozcięłam sobie dość mocno palec. Przez kilka godzin nie mogłam zatamować krwawienia i już myślałam, że skończy się szyciem. Na szczęście sytuację udało się jakoś opanować, a aż do momentu Mszy chodziłam z opatrunkiem na dłoni. Nie byłoby to może takie złe, ale rana znajdowała się na serdecznym palcu prawej dłoni, na której później znalazła się obrączka. Jakby się przyjrzeć zdjęciom, widać krwisty ślad :D A bliznę mam do dziś.
- Ostatnią noc przed ślubem, mój narzeczony nocował w hotelu, przy naszej sali weselnej.
Kiedy pojechał wieczorem na miejsce, nikogo nie zastał, a kontakt z kimkolwiek był bardzo ograniczony, ponieważ na wsi, czasem po prostu nie ma zasięgu :D Po kilkudziesięciu minutach, przyjechała jednak pani menadżer i wpuściła Rafała do środka. Ja co prawda nie bardzo wiedziałam, co dzieje się z moim Ukochanym, ale drugiego dnia pojawił się w kościele, więc wszystko skończyło się dobrze :).
Kiedy pojechał wieczorem na miejsce, nikogo nie zastał, a kontakt z kimkolwiek był bardzo ograniczony, ponieważ na wsi, czasem po prostu nie ma zasięgu :D Po kilkudziesięciu minutach, przyjechała jednak pani menadżer i wpuściła Rafała do środka. Ja co prawda nie bardzo wiedziałam, co dzieje się z moim Ukochanym, ale drugiego dnia pojawił się w kościele, więc wszystko skończyło się dobrze :).
- W dniu ślubu byłam bardzo wyluzowana i spokojna, nie mogłam doczekać się momentu przysięgi, a później wesela. Kiedy jednak byłam u fryzjera, zerwała się ogromna wichura i zaczął lać deszcz. Myślałam sobie, no trudno, jakoś przeżyjemy. W międzyczasie do salonu fryzjerskiego, przyjechał Pan, z firmy dekorującej nasz kościół i stwierdził, że na zewnątrz jest jakiś armagedon. Ledwo udało mu się przywieźć mój wianek, bo na drodze leżały połamane gałęzie i drzewa. W tym momencie, zaczęłam się martwić, że ktoś z naszych gości może nie dotrzeć na czas. Ostatecznie, po wyjściu od fryzjera przywitało mnie błękitne niebo, a do końca dnia było słonecznie i bardzo ciepło.
Nagle okazało się, że jak jest za gorąco, to też nie dobrze, bo pękały nam balony przed domem rodziców. Na szczęście mieliśmy zapas i moja niezastąpiona sąsiadka uratowała sytuację (Dzięki Pati :*)
- A wracając do wizyty u fryzjera... Kamerzysta i fotograf uczestniczyli w przygotowaniach w salonie. Kiedy już wszystko nagrali, obfotografowali... moja fryzjerka rozwaliła całą fryzurę i zaczęła od nowa, bo coś tam się nie trzymało :p Dobrze, że tego nie widać na filmie ani zdjęciach, bo obie wersje były bardzo podobne.
- A wracając do wizyty u fryzjera... Kamerzysta i fotograf uczestniczyli w przygotowaniach w salonie. Kiedy już wszystko nagrali, obfotografowali... moja fryzjerka rozwaliła całą fryzurę i zaczęła od nowa, bo coś tam się nie trzymało :p Dobrze, że tego nie widać na filmie ani zdjęciach, bo obie wersje były bardzo podobne.
- Dopiero na zdjęciach od fotografa (czyli jakieś 3 miesiące później) zauważyłam, że na stołach były świeczniki z turkusowymi kokardkami, a miały być błękitne, które dostarczyłam obsłudze sali. Czy to coś zmieniło w całym weselu? Absolutnie nie! No chyba, że ktoś z gości to widział i bardzo mu się gryzł turkus z błękitem w pozostałych dekoracjach - trudno :)
- Podczas imprezy weselnej nasz fotograf organizował tzw. foto-budkę, tyle że totalnie nie zgrało się to w czasie i po jakiś 10 minutach podeszła do mnie obsługa sali, że chcą już wprowadzić tort! Czas mijał tak bardzo szybko, że z głowy nam wyleciał jeden z głównych punktów - czyli tort :D Kilka zdjęć jednak udało się porobić, tort też zjedliśmy :))
- Podczas imprezy weselnej nasz fotograf organizował tzw. foto-budkę, tyle że totalnie nie zgrało się to w czasie i po jakiś 10 minutach podeszła do mnie obsługa sali, że chcą już wprowadzić tort! Czas mijał tak bardzo szybko, że z głowy nam wyleciał jeden z głównych punktów - czyli tort :D Kilka zdjęć jednak udało się porobić, tort też zjedliśmy :))
- Na sali mieliśmy duży, świecący napis - LOVE. Nikt podczas robienia zdjęć (a każdy robił sobie tam zdjęcie) nie zauważył, że z tyłu widać rzutnik. I tak na wszystkich zdjęciach w tym miejscu widnieje w tle czarna lampa :) Mi się to trochę gryzie, ale zdjęcia pamiątkowe są! :)
- Mój mąż nieco odwlekał szykowanie koszuli, poszetki itp. I tak, w dniu ślubu, kiedy był sam hotelu, rozpoczął przygotowania. I wyszukiwał na youtubie filmików, jak złożyć poszetkę (przypominam, że słabo tam było z zasięgiem). Dlatego jeśli panowie na co dzień nie noszą takich rzeczy - upewnijcie się odpowiednio wcześnie, że wszystko jest gotowe. W dniu ślubu nie ma się co stresować takimi dodatkami :)
- Z ponad 110 zaproszonych osób, na naszym weselu (łącznie z nami, obsługą muzyczną, kamerzystą i fotografem) było...71 osób. Niektóre osoby miały ważne powody nieobecności, inne odmówiły w ostatniej chwili. Przyznam, że brakowało mi w tym dniu moich przyjaciółek. Do dziś myślę, że los bywa czasem bardzo przewrotny - każda z nich miała inny, ale ważny powód nieobecności. Teraz się śmiejemy, że z okazji jakiejś okrągłej rocznicy musimy zrobić drugie wesele, by mogły przyjechać. Najpierw tylko spróbuję wygrać w lotto :))
- A 3 dni po ślubie, wyruszaliśmy w naszą zagraniczną podróż poślubną. Wieczór przed wylotem, podczas ostatniego pakowania okazało się, że mój świeżo poślubiony mąż nie ma...dowodu osobistego.
Gdzie go miał ostatnim razem? A no podczas ślubu, kiedy podpisywaliśmy dokumenty w kościele. Dowód został w kieszonce garnituru, który został w moim domu rodzinnym, by czekać na sesję plenerową i pralnię. Na szczęście moi kochani rodzice wyjechali w nocy 200km i z samego rana w dzień wylotu do Bułgarii, dostarczyli Rafała dowód i przytulasy przed podróżą.
Mimo tych kilku niedociągnięć i niespodzianek, do dziś uważam, że dzień ślubu był jednym z piękniejszych w naszym życiu. Wspominam ten czas z uśmiechem i łezką wzruszenia w oku. Mam nadzieję, że u Was jest podobnie. A jeśli ten wielki dzień jeszcze przed Wami - życzę powodzenia!
Pamiętajcie, że nie wszystko musi być idealnie. Nie przejmujcie się tym, co mówią inni. Ludzie i tak będą gadać. Najwięcej do powiedzenia mają zazwyczaj nieobecni :) Tego dnia nie liczą się tak drobne szczegóły jak dekoracje. Oczywiście, są one ważne, ale najważniejsi jesteście Wy i Wasza miłość. Warto pamiętać o tym, co Was zaprowadziło do tego miejsca. Co sprawiło, że stanęliście przed ołtarzem albo urzędnikiem USC. Cała reszta nie ma znaczenia :)