- Cześć, dzięki za przyjęcie do gry :)
- Hej
- Cześć
- Siema
- Fajnie się grało
- Nara
czyli jakoś tak niezbyt ambitnie ;). Zresztą nie to było tam najważniejsze. Liczyły się tylko dobre litery i słowa, lepiej punktowane. W pewnym momencie w grupie graczy zostałam tylko ja i jakiś rakim89. W trakcie gry nawiązała się również między nami rozmowa w oknie bocznym. Nie było to nic nadzwyczajnego, kilka podstawowych informacji o sobie, pytania o hobby czy ulubioną muzykę. Nadal pamiętam piosenkę, jaką mi wtedy wysłał. Do dziś nie wiem jak to się stało, że wymieniliśmy się numerami Gadu-gadu i po skończonej rozgrywce, to tam przeniosły się nasze rozmowy. Następnego dnia znów umówiliśmy się na wspólne granie, w międzyczasie trochę pisaliśmy. Trudno w to uwierzyć, ale powstała z tego ciekawa wirtualna znajomość. Na Gadu-gadu rozmawialiśmy coraz częściej, z czasem doszła Nasza-klasa, a dopiero po dwóch latach wymieniliśmy się numerami telefonów. Tak, nasza wirtualna znajomość trwała już dwa lata! Dziś, kiedy o tym myślę nie wiem jak to się stało. Numerami telefonów wymieniliśmy się tylko dlatego, że postanowiliśmy się wreszcie spotkać. Wiecie, tak w realu. Mój wirtualny znajomy mieszkał 200 km od mojego rodzinnego domu. Nie musiałam jednak za wiele kombinować, ponieważ mój brat mieszkał w Poznaniu, czyli w rodzinnych stronach mojego kolegi. Na miejsce pierwszego spotkania wybraliśmy wtedy obojgu nam znany Stary Browar, czyli jedną z poznańskich galerii handlowych. Nie dość, że znajduje się w centrum miasta, to jeszcze jest blisko dworca i można napić się kawy w wybranej przez siebie kawiarni. Z racji tego, że nie byłam wtedy zbyt mobilna, na miejsce podwiózł mnie brat wraz ze swoją dziewczyną. Stwierdzili, że nie opłaca im się za chwilę wracać przez zatłoczone miasto do mieszkania, więc postanowili porozglądać się po sklepach. Mój znajomy był trochę wcześniej, więc napisał mi, że rozejrzy się po Empiku. Postanowiłam więc, że go zaskoczę i tam go poszukam. Wiedziałam mniej więcej jak wygląda, bo przez te dwa lata internetowej znajomości widziałam kilka jego zdjęć. Nie musiałam długo szukać, dział z grami komputerowymi okazał się strzałem w dziesiątkę. Właśnie trzymał w ręku jedną z nich, kiedy wyskoczyłam zza regału i nieco zawstydzona wypaliłam: "Cześć, to ja!". Nie powiem, wyglądał na zaskoczonego. No bo jakbyście zareagowali, jakby przed Waszymi oczami stanęła jakaś wariatka, chwaląca się swoim aparatem na zębach mówiąca z radością"to ja!"? Żebym była jeszcze jakąś ekstra laską o długich nogach i blond włosach, to mógłby się chłopak ucieszyć, a tak? No dobra, uśmiechnął się niby i zaprosił na kawę. Czyli chyba nie zbłaźniłam się jakoś bardzo. Wybrał latte bez cukru, ja capuccino i tak rozmawialiśmy rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. On wtedy zafascynowany był swoimi turniejami piłki nożnej, ja zbliżającą się studniówką więc sami rozumiecie, nadawaliśmy na zupełnie innych falach :D Mimo wszystko, rozmowa jakoś się toczyła. Nawet nie zauważyłam kiedy minęły dwie godziny, a później on musiał wracać na pociąg. Przyznam szczerze, że dziwnie mi jakoś było po tym rozstaniu, bo naprawdę miło spędziłam ten czas. Zastanawiałam czy mój nowy-stary znajomy jeszcze się odezwie. Nie wiedziałam, co tak naprawdę myślał o naszym spotkaniu. Odezwał się, a nasza znajomość utrzymywała się kilka lat. Jak tylko miałam okazję, jeździłam do Poznania, on raz przyjechał do mojego studenckiego miasta. Sporo ze sobą rozmawialiśmy, naszym głównym komunikatorem nadal było Gadu-gadu i SMSy. Mimo tego, że w międzyczasie oboje byliśmy w związkach, znajomość nadal się jakoś utrzymywała. Nie musieliśmy rozmawiać codziennie, jednak zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Zdarzało się, że mieliśmy naprawdę długie przerwy w rozmowach. Nikt się jednak na nikogo nie obrażał, znajomość trwała dalej. Z czasem zaczęliśmy nazywać to przyjaźnią i chyba naprawdę tak było. On wiele wiedział o mnie, ja o nim. Nie powinno mnie więc dziwić, kiedy zaprosił mnie na wesele najlepszych przyjaciół. Na początku odmówiłam, jednak po namyśle i jednym z weekendów, który razem spędziliśmy zgodziłam się. Nie byłabym sobą, gdybym na kilka dni przed imprezą nie dostała anginy. Wszystko stanęło pod znakiem zapytania, strasznie to przeżywałam. Nie chciałam zawieźć przyjaciela. Ostatecznie pojechałam na wesele i nigdy tego nie żałowałam. Po dwóch dniach tańców i rozmów znów każde z nas wróciło do swojego życia. Postanowiliśmy jednak, że przyjadę do Poznania na Dzień Świętego Marcina. Tak też się stało, później on przyjechał na moje urodziny. I tak naprawdę to właśnie ten weekend zmienił wszystko. Miesiąc później byliśmy już razem. Na początku było wiele wątpliwości, no bo jak nagle z najlepszych przyjaciół stać się parą? Jak mimo pięcioletniej znajomości pokonać 160 kilometrową odległość i tworzyć związek? Jakoś nam się udało :) Nie zawsze było łatwo, jednak weekendowe spotkania dodawały nam sił. Widywaliśmy się raz na dwa, czasami na trzy tygodnie. Później postanowiłam iść na studia magisterskie do Poznania, dzięki czemu mogliśmy widywać się znacznie częściej. Uwierzycie, że znajomość ta przetrwała tak 8 lat? 8 lat do czasu aż zdecydowaliśmy się na ślub. Od nieco ponad pół roku jesteśmy Małżeństwem. Najszczęśliwszą parą przyjaciół na świecie. Rodziną, wsparciem, zrozumieniem. Kiedyś życzyliśmy sobie przyjaźni na lata. Dostaliśmy dużo więcej - Miłość na całe życie. I choć nie zawsze jest kolorowo, to dziś wiem, że to wspólne granie 10 lat temu zmieniło wszystko. Na lepsze oczywiście :). Lubię tą naszą historię i mam nadzieję, że kiedyś opowiem naszym dzieciom jak poznałam Miłość Mojego Życia. Bo Rafał zdecydowanie nią jest.
Jeśli ktoś z Was spędza Walentynki samotnie - nie przejmujcie się. Ten dzień również może być udany! Nie szukajcie Miłości. Ona sama Was znajdzie, nawet nie wiecie kiedy :)
Miesiąc przed ślubem właśnie w miejscu naszego pierwszego spotkania powstała nasza mała sesja narzeczeńska. Poniżej kilka kadrów z tego dnia :)